Cezary Lech

Wywiad z Krzysztofem Gonciarzem

Cezary Lech: Oglądam twoje filmy i jestem fanem już od dosyć dawna. Ale z takiej dosyć specyficznej perspektywy ­– najbardziej interesuje mnie aspekt marketingowy, biznesowy, który coraz częściej starasz się przemycać w filmach. I są to aspekty zarówno dotyczące samego YouTube’a – mechanizmu algorytmu YouTube’a, tego, jak on funkcjonuje, ale też twoje doświadczenia biznesowe wynikające ze stopniowego wzrostu twojej firmy. I to, nie ukrywam, jest dla mnie najciekawszą stroną materiałów, które publikujesz. Na początek może zacznijmy z grubej rury. Co z tymi MCN-ami? [przyp. red. Sieci wielokanałowe (inaczej „sieci MCN” lub po prostu „sieci”) to zewnętrzni dostawcy usług, którzy skupiają wiele kanałów na YouTubie]. Co w nich jest dobrego, a co złego? Jak wygląda perspektywa influencera?

KG: Perspektywa influencera jest taka, że sieci partnerskie trochę na własne życzenie stwarzają brak zaufania twórców. Dzieje się tak poprzez pewien brak transparentności i różne próby nieuzasadnionych, niezbyt czystych zagrań wobec twórców, którzy są w nie zaangażowani. Ja natomiast od lat mam takie podejście, że jeśli jesteś doświadczonym twórcą, który potrafi prowadzić swój biznes i potrzebujesz menadżerskiej pomocy, to współpraca z taką siecią jest okej. Czy będziesz członkiem sieci partnerskiej, czy też zatrudnisz sobie jakiegoś własnego menadżera, jest to w porządku tak długo, jak długo to wszystko kontrolujesz i jak długo rozumiesz, co się wokół ciebie dzieje? W momencie, gdy jesteś mniej doświadczonym twórcą i zapisujesz się do tego typu organizacji, ponieważ nie czujesz się komfortowo na przykład z pisaniem maili biznesowych we własnym imieniu, to powinieneś najpierw popracować nad rozwojem tych umiejętności, a dopiero potem szukać pomocy. Jeśli będziesz zły w prowadzaniu biznesu, ludzie to wykorzystają.

CL: Czyli potencjalne MCN-y mogą być takimi rekinami biznesu?

KG: Oni nie do końca są po stronie twórców. Są po własnej stronie. Myślę, że to jest źle interpretowane przez wielu twórców.

CL: W ostatnich tygodniach, ten temat także przewijał się w twoich materiałach, zapowiedziałeś taką w sumie swoją oddolną inicjatywę. Kolektyw.

KG: My to nazywamy kolektywem, bo nie chcemy tego nazywać „siecią”, żeby uniknąć konotacji.

CL: Czym się to różni i skąd twoim zdaniem pojawiła się ta potrzeba? Czy YouTube wręcz stworzył coś pod was? Inny nietypowy model współpracy, którego wcześniej nie było?

KG: Nie stworzył – nie jesteśmy aż tak duzi, żeby YouTube napisał coś specjalnie dla nas w swoich strukturach. Formalnie nazywa się to „właściciel treści”. Myślę natomiast, że ta warstwa systemowa w obrębie platformy YouTube nie jest tutaj kluczowa. Bardziej chodzi o to, żeby funkcje – takie software’owe funkcje platformy YouTube – nasi twórcy mieli dostępne bez bycia wpiętymi do sieci partnerskich.

CL: Jakie to funkcje? Pytam o te ważne z punktu widzenia twórców.

KG: Na przykład możliwość geoblokowania materiałów. Dla przykładu, w przypadku mojej relacji z igrzysk olimpijskich było to bardzo ważne, ponieważ Eurosport, który udzielił nam sublicencji na transmitowanie igrzysk olimpijskich, ma tę licencję tylko na transmisje w Europie. Bycie wpiętym do sieci partnerskiej było dla mnie – jako dla autora kanału YouTube’owego – w tej sytuacji jedynym wyjściem. Moim zdaniem było to trochę absurdalne, bo jest to rozwiązanie, które nie łączy się z siecią partnerską w żaden sensowny sposób – jednak nie miałem innego wyjścia.

CL: Czyli wcześniej był tylko MCN, a w tej chwili pojawiła się opcja właściciela twórcy, właściciela treści?

KG: Tak. I teraz – dzięki temu, co udało się nam z YouTubem dogadać – mamy zapewnione tego typu rozwiązania systemowe, mimo że formalnie nie jesteśmy siecią. Natomiast zmierzam do czegoś trochę innego: powołany przez nas kolektyw zrzesza ludzi, dla których rozwiązania typu management, posiadanie swojego agenta, działu sprzedaży, project managementu jest wygodą, potrzebą wynikającą ze skalowania ich działalności. Nie jest on z pewnością spowodowany brakiem umiejętności bądź też strachem przed samodzielnym działaniem. Mamy w tym kolektywie – w swoich szeregach – samych doświadczonych twórców, tworzących od lat i pracujących według pewnych standardów, które dla nas są bardzo ważne. Dodatkowo jako organizacja jesteśmy kompletnie transparentni. Oznacza to, że w przeciwieństwie do sieci partnerskich nasi twórcy widzą umowy, które podpisujemy z klientami.

CL: Czyli można powiedzieć, że jest to efekt synergii, współpracy. Macie po prostu jednego, dwóch czy trzech menadżerów, którzy prowadzą współprace wszystkim twórcom kolektywu. Przekazujecie projekt na różne konta, na różnych twórców, staracie się łączyć te współprace, zrobić wspólnie większe zasięgi?

KG: Tak. Rodzi to oczywiście różne ciekawe połączenia. Ja na przykład jako YouTuber dostaję bardzo dużo zaproszeń czy ofert, których, nawet jeśli bym chciał, nie byłbym w stanie realizować, chociażby przez sam fakt, że nie ma mnie w Polsce. Mając teraz po prostu grupę ludzi, którzy nawzajem się wspierają, jesteśmy w stanie przekierowywać tego typu zadania i na przykład kogoś polecić. Kiedy ktoś chce zaprosić Gonciarza na konferencję, to możemy odpowiedzieć: „Może zaproście Karola Paciorka, bo on jest kompetentny, chętny i mógłby w tym czasie do was wpaść”.

CL: Okej. W tej chwili podmiotem, który występuje wobec Google’a w tym kontekście, jest jak rozumiem Tofu Media?

KG: Tak.

CL: To opowiedz trochę więcej o tej biznesowej stronie Tofu Media. Co tam się dzieje? Ogłosiłeś w tym roku, że w pierwszej połowie maja otwieracie też polskie biuro. Co jako Tofu Media chcielibyście zakomunikować rynkowi?

KG: My działamy dwojako. Ta dwojakość wynika z tego, co robimy w Japonii, ponieważ Tofu Media jako firma najpierw była spółką w Japonii. W tym roku uznaliśmy, że poszerzymy naszą działalność na Polskę. Od wielu lat zajmujemy się YouTubem, a od jakiegoś czasu produkcją wideo – jako studio produkcyjne, robiąc filmy reklamowe, filmy korporacyjne, eventowe, wszelkiego rodzaju wideo, których różnego typu klienci potrzebują, a które często jest fajne wtedy, kiedy jest zrealizowane z jakimś takim nowoczesnym sznytem. Myślę, że to jest coś, co nas wyróżnia. Jako że nasza firma wyrosła z YouTube’a i takiej internetowej estetyki, to robimy rzeczy, które skupiają na sobie spojrzenia widzów mocniej niż tradycyjne firmy produkcyjne. Jesteśmy gdzieś między tymi dwoma światami. Z jednej strony jesteśmy firmą YouTube’owo-internetową, a z drugiej takim trochę domem produkcyjnym, reklamowym.

CL: Z czym można się do ciebie, do Tofu Media odezwać w kontekście tworzenia kreacji wideo? Są to zarówno reklamówki, jak i takie zlecenia jak na przykład relacja z dzisiejszej konferencji? [Chodzi o konferencję I love influencer, podczas której odbył się wywiad – przyp.red].

KG: Tak, jak najbardziej, tak samo, jak spoty telewizyjne.

I love marketing

Krzysztof Gonciarz podczas panelu dyskusyjnego na konferencji I Love Marketing, dzień I Love Influencer.

CL: Czyli z jednej strony produkcja wideo, z drugiej kolektyw.

O: Tak, między jednym a drugim jest synergia. Są firmy, które czasem mają budżety podzielone na działania z influencerami i na produkcje innych rzeczy. My jesteśmy w stanie zaoferować kompleksowe rozwiązania, gdzie po prostu za jednym zamachem robimy jedno i drugie. Mieliśmy taki przykład wyjazdu na premierę nowego sprzętu Samsunga. Ja jako influencer zostałem zaproszony do Nowego Jorku na premierę ich nowego smartfona i jednocześnie jako firma produkcyjna zrealizowaliśmy tam filmy promocyjne, angażujące dziennikarzy, którzy tam przyjechali. I to jest właśnie przykład takiej fajnej synergii między jednym a drugim, gdzie influencer i firma produkcyjna idą w parze.

CL: Czyli możesz powiedzieć, że z twojej perspektywy jest to przykład idealnej współpracy z marką? Życzyłbyś sobie więcej tego typu projektów?

KG: „Idealna” to bardzo duże słowo, ale jest to zdecydowanie taki model, do jakiego chcielibyśmy dążyć.

CL: Z jednej strony masz budżet dla twórcy, z drugiej budżet produkcyjny, zgadza się?

KG: Dokładnie tak. Chociaż oczywiście lubimy robić też większe rzeczy. Czyli nie tylko po prostu ja z kamerą, ale także praca z większymi ekipami w kilku miastach jednocześnie. Na przykład niedawno dla przeglądarki Opera robiliśmy projekt, w którym w ciągu tygodnia zrealizowaliśmy zdjęcia w Pekinie, w Oslo i we Wrocławiu. Wynikało to trochę z tego, że mamy właśnie biuro w Japonii, skąd do Pekinu jest nieco bliżej…

CL: Pomagaliście też, zdaje się, Polsatowi w ich serialu?

KG: Tak, tak. Współprodukowaliśmy serial „Lepiej późno niż wcale”. W Japonii i w Korei Południowej.

CL: Poruszyłeś ostatnio temat ważny dla wielu twórców – mam na myśli aspekt wyceniania swojej pracy. Wielokrotnie nawiązujesz w swoich vlogach do tego, że jest to kluczowy obszar w przechodzeniu na kolejne szczeble rozwoju swojej twórczości.

KG: Sposób, w jaki myślę, że należy to robić, jest bardzo heroistyczny. Trzeba skądś wiedzieć, jakie są branżowe standardy, co dla początkujących może nie jest łatwe do wywiedzenia się.

CL: Jakie są te branżowe standardy?

KG: Powiedz mi zasięg i powiedz mi, czym się kanał zajmuje, to mniej więcej intuicyjnie mogę ci powiedzieć, ile za co powinien brać. Plus minus oczywiście.

CL: Powiedz mi jeszcze jedno, jakie wy jako kolektyw macie zasięgi? Jak komunikujecie rynkowi te swoje zasięgi, ilość twórców, specyfikę, niszę tematyczną, w której jesteście mocni?

KG: W kolektywie mamy sześciu twórców i osiem kanałów na YouTube. Ich sumaryczna ilość widzów to prawie 3 miliony osób. Łączy nas grupa celowa: widzowie kanałów to głównie osoby w przedziale wiekowym 18-35 lat, oczekujące od filmów nie tylko rozrywki, ale jakości i treści na wysokim poziomie. I na wysoką jakość materiałów wszyscy w kolektywie stawiamy, zarówno merytorycznie jak i produkcyjnie.

CL: Wejdźmy teraz w takie typowo algorytmiczne rzeczy związane z samym YouTubem. W związku z tym, że jesteś twórcą, który codziennie publikuje filmy, pewnie masz to bardzo fajnie przećwiczone. Jaki aspekt YouTube’a twoim zdaniem jest najistotniejszy w tej chwili w procesie publikowania filmu?

KG: Tu nie ma jednego elementu, który byłby ważniejszy niż wszystkie pozostałe. Warto pamiętać o tym, że sposób, w jaki film zostanie opublikowany, decyduje o zasięgu nierzadko dużo bardziej niż sam film. To jest czasem przygnębiające, bo możesz włożyć całe serce i duszę w produkcję czegoś, ale potem nie trafisz z kombinacją tytułu i miniaturki. I on zwyczajnie nie siądzie.

CL: Czyli ta sztuka clickbaitowania w twoim wykonaniu sprowadzałby się do…?

KG: Ja chyba nigdy nie żałuję, że zrobiliśmy clickbait za mocno, bo ten system cię za to nie karze. Mam na myśli, że jeśli pójdziesz naprawdę hardcore’owo z baitowaniem, to ludzie i tak tego nie zauważą. To jest nawet przygnębiające, bo od takich działań w żaden sposób nie są wyciągane konsekwencje, a zysk jest ewidentny. Odpowiadając na twoje pytanie, cały system zmierza ku takiej wulgarności tytułów, wulgarności miniaturek i nie ma za bardzo na to rozwiązania.

CL: Idąc dalej, to w ogóle można spojrzeć na to w ten sposób, że obecnie wszystkie kanały społecznościowe coraz częściej patrzą tak naprawdę tylko na jeden aspekt – na CTR, klikalność. Dzieje się to zarówno na Facebooku, jak i na YouTubie.

KG: Sytuacja, w której cały Internet jest przekarmiony informacją, powoduje, że to, co wypływa na wierzch, musi być w pewien sposób ekstremalne. I robienie tego elegancko jest fajne. Wielu ludzi chciałoby tak robić, ale jest to momentami nierealne, bo jest po prostu szkoda tego materiału. Sam się czasem zastanawiam, czy nie idziemy w stronę baitowania, wulgarnych tytułów. I myślę sobie, że tych filmów czasem po prostu szkoda, żeby tego nie robić. Bo masz fajny film, masz fajny content i od tego, jak krzykliwy tytuł jesteś w stanie przełknąć, zależy to, czy zobaczy go 50 000, czy 250 000 osób. A jeśli wierzysz, że ten film jest dobry, no to nie zrobisz tego? Powinieneś.

CL: Czyli można powiedzieć, że każdy twórca internetowy jest jednocześnie też marketerem? Czasami nawet dosyć agresywnym marketerem.

KG: Tak, lub też dziennikarzem, wydawcą. Można to przyrównać do wydawania swojego magazynu – gdy chcesz dać na okładkę coś ciekawego J

CL: A czy wy w swoich współpracach jako Tofu Media integrujecie też zasięgi organiczne z zasięgami płatnymi? Czy w ogóle wykorzystujecie warstwę płatnych reklamowych zasięgów YouTube’a?

KG: Zdarza się, że to robimy. To jest w ogóle rozwiązanie, które ja bardzo lubię, jeśli chodzi o kampanię. Taki hybrydowy model, gdzie masz trochę zasięgu organicznego, trochę płatnego jest dość wydajny i koszty realizacji są dość efektywne. Bo jeśli promujesz film, dopalasz go płatnym zasięgiem w obrębie na przykład społeczności, która jest świadoma istnienia danego twórcy, to jest bardzo duża szansa, że ludzie zareagują na ten wyświetlany jako reklama film pozytywnie. Ten zwrot z inwestycji reklamowej będzie wyższy niż w przypadku standardowych działań. Tak przynajmniej pokazuje nasze dotychczasowe doświadczenie.

CL: Uważasz, że warto byłoby łączyć te dwa rodzaje zasięgów we współpracy z markami?

KG: Tak, zdecydowanie to polecam. Na razie działa się w ten sposób bardzo rzadko i na pewno będzie więcej tego typu promocji. Trzeba jednak zachować umiar, aby nie przesadzić, doprowadzając do sytuacji, która jest teoretycznie możliwa: że nagle na kanał taki jak mój wrzucasz tak duży budżet, że jakiś film będzie miał 5 milionów zasięgu, stając się najpopularniejszym filmem na moim kanale. Takiej sytuacji bym sobie nie życzył, ponieważ intuicyjnie wydaje mi się to w jakiś sposób niezgodne ze sztuką.

CL: Tak, zgadzam się. Jest to aspekt, na który należy zwrócić marketerom uwagę – że jeśli współpracują z twórcami, influencerami, to nie musi to być tylko organiczny zasięg – część budżetu można desygnować na promocyjne wsparcie płatnego zasięgu.

KG: Oczywiście. My na przykład w swoim zespole mamy ludzi zajmujących się obsługą Google Ads.

CL: To jest ciekawy aspekt. Interesuje mnie też, jak wygląda twoja perspektywa na zmieniające się formatowanie i wyzwania, jakie dla twórców takich jak ty niesie coraz większa ilość telefonów komórkowych. Ty także produkujesz filmy głównie w 16:9, podczas gdy na mobile ładnie wygląda kwadrat, ewentualnie 9:16. Planujesz produkować treści wertykalne, kwadratowe na swój kanał? Jak u ciebie wygląda ten udział mobilnych urządzeń na kanale?

KG: O ile pamiętam, jest to około pół na pół. To są dane sprzed, powiedzmy, pół roku. Teraz nie wiem, ale wszystko jest kwestią platformy, na którą się produkuje. Kiedy produkujemy filmy na Facebooka, a czasem to robimy, wyciągamy z vloga jakiś konkretny temat czy wątek i robimy wersję Facebook’ową, no to oczywiście zmieniamy te proporcje. Zazwyczaj robimy kwadrat. Na Instagram w tym momencie robi się bardziej pionowe filmy. I takim rozwiązaniom systemowym trzeba wychodzić naprzeciw. Z tym się nie wygra. Tutaj jedyny argument „przeciw” mógłby być związany z taką ambicją artystyczną, że „jestem konserwatywnym filmowcem i uważam, że film powinien wyglądać, jak w kinie”. Ale to jest niezdrowe podejście, nie ma co się tak przywiązywać do tego typu rzeczy. Sam YouTube, jeszcze w tym momencie, najlepiej wygląda jednak i tak w 16:9.

CL: Zastanawiam się, czy za chwilę YouTube nie powinien umożliwić wgrywania tego samego materiału wideo w dwóch formatach? Czy czasem niedługo nie będziemy kręcili wszystkiego w osi centralnej? To, co się dzieje po bokach, będzie drugorzędne i tylko widoczne na szerokim ekranie.

KG: To jest bardzo trudne do rozwiązania pod względem filmowym. Jednak kompozycja kadru kompletnie się zmienia w tym przypadku i to jest trudne nawet do przemontowania. Mam na myśli to, że gdy kręcisz w poziomie, to po prostu masz ten obraz skomponowany pod ten format. Jak kręcisz w pionie, możesz komponować w pionie. Ale trudno jest zrobić jednocześnie dwie kompozycje w obrębie jednej ramki.

CL: Ale możesz kręcić 16:9 klasycznie, jednak ustalić tak kadry, żeby wszystko działo się w centralnej części. W tej chwili w ten sposób kręci się coraz więcej teledysków czy nawet filmów, reklam. Mówię to w kontekście współprac komercyjnych, bo za chwileczkę się okaże, że ten dom mediowy czy marka przychodzi do was i mówi wam, że oni chcą kreację. Ale oni chcą tę samą kreację w czterech lub pięciu formatach.

KG: W przypadku kreacji takiej na zamówienie, to w ogóle nie jest problem. Ja większy problem widzę pod względem własnych produkcji, bo to jednak wymaga pewnych kreatywnych kompromisów. I to może mi przyjść trudniej. Ale jeśli rynek będzie tego chciał, to trzeba to będzie zrobić. Coraz częściej widuje się aparaty z jakimiś częściowo zaklejonymi lepcem ekranikami, żeby filmowcowi było łatwiej wyobrazić sobie, co się będzie działo później. Ja bym powiedział – i to mówię może bardziej jako w cudzysłowie operator i filmowiec niż jako YouTuber – że zasady operowania obrazem pionowym są kompletnie inne i jeszcze niewiele ludzi ma do tego intuicję. Bo jednak kino wygląda tak, jak wygląda…

CL: … i oczy mamy ułożone tak, jak ułożone.

KG: Dokładnie. Ludzie widzą świat w tej, a nie innej orientacji. I to nie jest coś, co bym odrzucał, mówiąc, że obraz pionowy jest bez sensu. Praktyka smartfonów pokazuje, że to też działa i też się ludziom podoba. Ale pod względem ładnej kompozycji jest to duże wyzwanie. Nie ma jasnych zasad, jeśli chodzi o – mówiąc górnolotnie – sztukę operatorską w wydaniu wertykalnym.

CL: Racja. Może właśnie dlatego czas, aby tacy młodzi twórcy jak ty, te zasady stworzyli. Prędzej czy później pewnie ktoś będzie musiał.

KG: No ja to takim młodym twórcą już nie jestem, jestem twórcą w średnim wieku…;)

CL: Ja sobie słodzę tym samym, więc jesteś młody, Krzychu :) Ostatnia w sumie kwestia, która myślę, że musi paść w tym wywiadzie, to GonKon. Ostatnio zrobiliście event na dużą skalę. Trzeba przyznać, że to chyba jedna z pierwszych inicjatyw w tej formule związana z polskim YouTubem. Jakie są twoje przemyślenia, doświadczenia po evencie?

KG: Nam bardzo zależało na tym, żeby zrobić wydarzenie, na które mogą przyjść osoby w wieku takim, jak osoby oglądające moje, nasze kanały, czyli powiedzmy przedział od 23 do 30 lat. Chcieliśmy stworzyć wydarzenie, które będzie trochę konferencją, trochę wydarzeniem kulturowym. Trochę też galerią, wystawą. Chcieliśmy dać wielu kreatywnym ludziom, artystom wspólną piaskownicę do zabawy i zobaczyć, co się z tego urodzi. W ten sposób stworzyliśmy wydarzenie, które nazywa się GonKon. Które było… Hm, moje przemyślenie po tym wydarzeniu jest takie, że jak na skalę improwizacji, której się podjęliśmy, jestem zadziwiony, jak mało rzeczy nie wypaliło i się zepsuło. Oczywiście, popełniliśmy pomniejsze błędy, ale generalnie zespół dał naprawdę niesamowity performance, jeśli chodzi o organizację. Wszystko zagrało, a po reakcjach ludzi widzę, że pomysł był dobry. Mimo że przedsięwzięcie było duże samo w sobie, to dla nas cały czas był to w pewnym sensie taki proof of concept – na zasadzie chcemy sprawdzić, czy to ma sens. Chcemy zobaczyć, czy ludziom się to spodoba. Czy ludzie chcą płacić za coś takiego – bo bilety były płatne i nie były jakieś mega tanie. Odpowiedź? To ma sens. Ludziom się podoba, I myślę, że w przyszłym roku będziemy to próbowali zrobić na dużo większą skalę.

GonKon Krzysztof Gonciarz

GonKon 2018

CL: To jest wyjście w offline. Zupełnie inne doświadczenie dla twoich fanów. Mogą wreszcie dotknąć, przyjść, zobaczyć, porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie, selfie.

KG: Dla mnie jako twórcy to było też ciekawe doświadczenie, bo pierwszy raz stworzyłem swoją mini instalację, mini wystawę. Miłym przeżyciem było obserwować, jak ludzie wchodzą w tę przestrzeń i bawią się nią. I ona się im podoba. To bardzo satysfakcjonujące uczucie, którego nie doświadcza się, robiąc treści w Internecie.

CL: Jaka jest największa wartość dla ciebie w organizacji imprezy? Dlaczego uważasz, że to jest w ogóle dobry pomysł, żeby robić tego typu eventy jako kolektyw?

KG: Punkt wyjścia do stworzenia tego eventu był taki bardzo „szczerze kreatywno-artystyczny”. To znaczy, po prostu miałem wielki apetyt zrobić coś namacalnego, na co ludzie przyjdą i co przeżyją. I miałem taki naprawdę szczery, wręcz nie-biznesowy zamysł, że chciałbym, żeby ludzie czegoś doświadczyli i mieli fajny dzień, miło spędzili sobie czas. Jeśli ludziom się to podoba, to znaczy, że to jest dobre, a model biznesowy, czy jakby tego nie nazywać, dopisze się później. Trochę tak, jak dopisał się w przypadku YouTuberów – zbaczało się od robienia z pasji i dla zabawy śmiesznych czy głupich filmików. Natomiast wydaje mi się, że chcemy zachować nutę wydarzenia kulturalno-artystycznego. Naszą decyzją było w przypadku GonKonu wpuszczenie dużo mniejszej liczby ludzi niż byłaby w stanie udźwignąć przestrzeń, w której odbywał się event. Po to, żeby stworzyć tam klimat bardziej wystawy niż koncertu czy festiwalu, podczas którego stoisz w tłumie i wszyscy się przepychają. Chciałem, żeby ludzie, przychodząc tam, poczuli się wyjątkowo.

CL: Powiedz na koniec o twoich planach, wizji, celach na najbliższe lata. Może coś takiego, dokąd Krzysztof Gonciarz zmierza?

KG: Jako firma i organizacja prowadzimy tyle różnych projektów, że trochę za bardzo zacząłem odcinać się od tego, co najbardziej lubię robić, czyli tworzenia treści, robienia fajnych filmów i contentu. Mam nadzieję, że uda mi się w pewnym momencie trochę odbić od tego i powiedzieć wszystkim, że ja teraz chcę zająć się tym, co jest dla mnie najważniejsze i wrócić do priorytetyzowania robienia treści. Życzę sobie, żeby to było dla mnie możliwe przez najbliższy rok. Natomiast bardzo mnie w tym momencie zajmują wszystkie nasze inicjatywy. O tym rozmawialiśmy dzisiaj­ – mam na myśli przyszłoroczny GonKon, rozwój Tofu Twórcy, naszego kolektywu, rozwój Tofu Media, w Japonii i w Polsce, jako firmy produkcyjnej. Tego jest naprawdę dużo. Ale mamy bardzo zdolny i zapalony do pracy zespół, któremu jestem w stanie zaufać, bo wiem, że oni zrobią to wszystko dobrze.

CL: To jeszcze jedno końcowe pytanie. Kiedy będziemy oglądali vlogi z Nowego Jorku?

KG: No nie wiem. Pod względem Japonii myślę, że jestem już bliżej niż dalej swojego końca – znaczy końca swojego okresu życia w Japonii. Ale z racji tego, że współprowadzimy tam cały czas firmę, nie jestem w stanie całkiem się odciąć, powiedzieć „wyprowadzam się”. Bo jednak coś mnie tam trzyma. I zacznę szukać. Zacznę szukać jakichś głębszych, grubszych scenariuszy na przyszłość. Nowy Jork oczywiście jest bardzo kuszący i jest w tym momencie chyba moim takim miastem numer jeden na świecie. Ale nie mam planów.

CL: To czego ci życzyć na koniec?

KG: Nie wiem. Wizy amerykańskiej :)

 

Konferencja I love marketing I love social media I love ads&analytics I love influencer

czytaj także

Większość kont w Google Analytics jest źle skonfigurowanych – wywiad z Maciejem Lewińskim

Cezary Lech

O autorze

Cezary Lech

Współzałożyciel sprawny.marketing i obecnie Doradca Zarządu sprawny.marketing. Marketingiem internetowym zajmuje się od 2005 roku. Autor wielu a...

zobacz więcej artykułów >>

Zostaw komentarz

  1. Redakcja

    Przypominamy, że wielkimi krokami zbliża się konferencja I ♥ Marketing & Technology, która odbędzie się już 22–24 października 2024 roku oraz organizowane przez nas 33 szkolenia z zakresu marketingu.

    Jeśli chcesz być zawsze na bieżąco, zamów prenumeratę magazynu sprawny.marketing!

     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wpisz imię
Napisz komentarz